Josella chwyciła mnie za rękę...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


- Nie, Bili, to niemożliwe!... Byłoby to coś... szatańskiego... Nie mogę w to uwierzyć... Bili, proszę cię!
- Skarbie najdroższy, wszystkie te rzeczy tam w górze były czymś szatańskim... Przypuśćmy dalej, że popełniono omyłkę albo zdarzył się wypadek, może taki wypadek, jak autentyczne spotkanie z odłamkami komety, jeżeli koniecznie chcesz. No i niektóre pociski zaczynają wybuchać... Ktoś zaczyna mówić o kometach. Przeczenie takim pogłoskom mogło być z wielu względów niepolityczne... a potem okazało się, że jest tak mało czasu... Oczywiście wszystkie te diabelskie konstrukcje miały wybuchać blisko ziemi, gdzie można by dokładnie obliczyć zasięg ich działania. Ale zaczynają wybuchać w przestrzeni kosmicznej albo też wybuchają przy zetknięciu z atmosferą, w każdym razie zaczynają działać tak wysoko, że ludzie na całym świecie poddani są ich promieniowaniu... Co się w rzeczywistości stało, na ten temat możemy teraz tylko snuć domysły. Ale jednej rzeczy jestem zupełnie pewien: to myśmy sami zgotowali sobie ten los. A do tego jeszcze ta zaraza: sama wiesz, że to nie był tyfus...
Otóż mój wniosek jest taki: byłby to zbyt wielki zbieg okoliczności, żeby po tylu tysiącach lat, w ciągu których mogła przybyć niszczycielska kometa, miała ona przybyć akurat w kilkanaście lat potem, jak udało nam się wprowadzić na orbitę okołoziemską uzbrojone satelity. Prawda, że trudno w to uwierzyć? Nie, ja myślę, że kroczyliśmy na napiętej linie wcale długo, zważywszy różne rzeczy, które mogły się zdarzyć, ale prędzej czy później noga musiała się nam powinąć.
- Kiedy tak mi to wszystko przedstawiasz, nie jestem już pewna... - szepnęła Josella. Urwała i na dłuższą chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach. Potem powiedziała:
- Taka hipoteza powinna być bardziej chyba przerażająca niż myśl, że przyroda na oślep wymierzyła nam cios. Ale tak nie jest. Wszystko staje się przynajmniej zrozumiałe, a przez to mniej beznadziejne. Jeżeli rzeczywiście było tak, jak mówisz, to można się przynajmniej starać, żeby nic podobnego już się nie powtórzyło - słowem" jest to jeszcze jeden błąd, którego nasze prapraprawnuki będą musiały unikać. A przecież tyle popełniono błędów! Alę możemy w każdym razie ostrzec naszych potomków.
- Hm... może... - powiedziałem. - Zresztą kiedy pokonają tryfidy i wygrzebią się z całej tej kabały, będą mogli popełniać własne, zupełnie nowe błędy.
- Biedaki - powiedziała Josella, jak gdyby patrząc na coraz dalsze szeregi prawnuków. - Niewiele im mamy do ofiarowania, prawda?
- Ludzie mówili dawniej: “człowiek jest kowalem własnego losu".
- Ta maksyma, kochany mój Billu, jest absolutną bre... no, nie chcę być opryskliwa. Ale mój wuj Ted często powtarzał to przysłowie, dopóki ktoś nie zrzucił bomby, która urwała mu obie nogi. Wtedy zmienił zdanie. A ja osobiście żadnym swoim uczynkiem nie zasłużyłam na to, że teraz żyję. - Odrzuciła niedopałek papierosa. - Bili, cośmy takiego zrobili, że przypadło nam w udziale to szczęście? Czasem - kiedy nie czuję się przepracowana i zła na cały świat - myślę o tym, jakie mieliśmy szczęście, i bierze mnie ochota podziękować za to komuś albo czemuś. A zaraz przychodzi mi do głowy, że gdyby istniał ktoś, komu należałoby się podziękowanie, wybrałby na pewno osobę bardziej godną takiego losu. Dla prostej i niezbyt rozgarniętej kobiety sprawa jest okropnie zagmatwana.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.