Wydział Dokumentacji Historycznej 20 Paradis Chmury na niebie nabierały coraz czerwieńszej barwy...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Zachodzące słońce zniknęło ostatecznie za domami, ale plac zalany był ciągle różową poświatą. Może to zachód słońca, a może inny niż zwykle wygląd Włosiaka sprawił, że zerwałem się z fotela i wybiegłem z domu.
Przed domem skłoniłem się dozorcy. Kiwnął głową, niedbale unosząc rękę. Od niego dowiedziałem się, kim jest Włosiak, w istocie jednak wszystko zaczęło się od podszeptów filozofa. To on stale zarzucał mi brak trzeciego, a nawet czwartego metafizycznego wymiaru we wszystkim, co piszę, brak prób poznania tego, co niepoznawalne.
Z tej inspiracji narodził się Włosiak. Zresztą zapewne zwróciłem na niego uwagę wcześniej, obserwując przez okno, jak znika codziennie o tej samej porze w drzwiach lokalu
„Pod Szewczykiem”. Raz, gdy po wyjściu z restauracji zatrzymał się, spojrzał w niebo i –
byłem tego prawie pewien – zapłakał, jak echo zabrzmiał gdzieś blisko szept filozofa: „Ecce homo. Człowiek z krwi i kości.” Wtedy zdecydowałem się działać.
Włosiak dawno już zniknął w środku, kiedy zatrzymałem się przed progiem lokalu drugiej kategorii sanitarnej „Pod Szewczykiem”. Już chciałem nacisnąć klamkę, gdy nagle poczułem, że coś jest nie w porządku. Zesztywniałem na moment z wyciągniętą do przodu ręką. Potem przyszły mrówki, które rozbiegły się po plecach – i wszystko ustąpiło. Chciałem zawrócić, lecz wtedy właśnie otworzyły się drzwi. Zawirowały dookoła poderwane z ziemi liście i nagły przeciąg czy też podmuch wiatru pchnął mnie do przodu. Drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem.
Schyliłem głowę, aby nie zaplątać się w zwisający koniec rybackiej sieci, którą udekorowano sufit. Łeb dzika kołysał się wysoko, mrugając przemyślnie wmontowanymi w miejscu oczu kolorowymi żaróweczkami. Z dołu patrzyła na mnie zapłakana twarz mężczyzny, obok kelner zastygły bez ruchu. Srebrzysty ekspres przecinała błękitna wstęga papieru, na której ktoś pięknie wykaligrafował: „Ekspres chwilowo nieczynny, za napar kawy odpowiada brygada.”
Zatrzymałem się dopiero przy toaletach, męska była pusta. Czekałem kilkanaście minut, licząc, że Włosiak pomylił kabiny. Na próżno. Ściągnąłem tylko na siebie nieżyczliwe spojrzenie kluskowatej kobiety, czuwającej w pustej szatni. Zagadnąłem ją o Włosiaka.
Zakołysała przecząco głową, a ruch ten ogarnął resztę ciała, upodabniając ją do ludowych rosyjskich lalek ozdabiających salony Nowego Jorku i Bukaresztu. Spróbowałem raz jeszcze: lat czterdzieści, ubrany w czarny garnitur, białą koszulę, oczy niebieskie, włosy jasne, uczesane w fale, porusza się energicznie, opuchnięty. Wańka-wstańka zakołysała się, wyrzuciła z siebie z trudem:
– Poszedł po papier toaletowy do kierownika.
– A kierownik?
– Na zapleczu.
21
Skręciłem w oświetlony jedną żarówką korytarz. Przesuwając się obok spiętrzonych skrzynek zauważyłem, że część korytarza odcięta była pomalowanym w czerwono-białe paski stojakiem, które spotyka się na ulicy przy pracach drogowych. Z dala dochodziło brzęczenie talerzy. Ogarnięty bezsensowną ciekawością, wychyliłem się i zajrzałem za stojak.
Zobaczyłem okrągły otwór, chciałem się cofnąć, ale straciłem równowagę. Pod stopami zamajaczyła czarna dziura, pomyślałem, że lepiej skoczyć niż spaść, i skoczyłem.
Wysokość musiała być spora, padając na ziemię poczułem silny ból w stopach i kolanach.
Spojrzałem w górę, ale nie zobaczyłem światła. Krzyknąłem na próbę. Echo, jękliwie podchwytując okrzyk, zapowiadało długi, powykręcany tunel. Dłońmi namacałem starannie ułożoną, nadzwyczaj gładką kostkę. Jakby ułożoną z drobnych kafelków. Podniosłem się.
Powietrze było suche i nieoczekiwanie świeże. Chłodne, gładkie ściany niczym nie przypominały śliskich wodociągowo-kanalizacyjnych połączeń.
Wtem w oddali błysnęło światełko, błysnęło i zgasło. Ruszyłem w tamtą stronę. Tunel powoli wznosił się. Szedłem najwyżej minutę, kiedy znów przede mną z mroku wybłysnął
płomyk. Usłyszałem miarowy odgłos kroków. I naraz tuż przed sobą zobaczyłem siną, ogromną twarz, unoszącą się w powietrzu. Jednocześnie poczułem przyspieszone sapanie.
Krzyknąłem. Twarz zgasła w mroku. Pozostało sapanie. Wstrzymałem oddech. Sapanie ucichło. Znów błysnęła światełko i znów zobaczyłem twarz tym razem trwało to dłużej.
Przyjrzałem się jej odważnie: była to twarz Włosiaka.
– Ecce Włosiak – odetchnąłem z ulgą. – To pan!
– Kto? Ja?
– Pan Włosiak...
– Nie nazywam się Włosiak.
– Jak to?
– Jak mówię, że nie, to nie. Włosiak przyszedł później.
– A wcześniej?
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.